Obserwatorzy

niedziela, 15 grudnia 2024

Jesiennie




      W moich szkolnych czasach ogromną popularnością cieszyła się palmiarnia w Poznaniu. Z czasem, gdy granice zaczęły stać otworem, zainteresowanie przygasło i wiele osób może obejrzeć egzotyczne rośliny w naturalnych warunkach. Ja jednak zrealizowałam swoje niegdysiejsze marzenie i w dn. 15-17 listopada odwiedziłam ze swoimi psiapsiółkami, Poznań. Piękne miasto, mam wrażenie , że turystycznie nieco omijane na rzecz słynniejszych metropolii.  Nie wiem, czy jest w Polsce piękniejszy Stary Rynek niż w Poznaniu. Gdy na wieży ratuszowej o godz. 12 i 15 wyskakują słynne koziołki, serce mięknie i jakoś tak dziwnie robi się na duszy.  I w oczach... A do tego oprócz widoku koziołków, pobrzmiewa hejnał z wieży ratuszowej.Myślę, ze nie ma takiego twardziela, który by przeszedł w tym momencie obojętnie. Dużo zwiedziłyśmy, pozostał niedosyt. Nie będę pisała przewodnika,bo inni zrobili już to dawno i lepiej. Cały czas towarzyszyła nam mżawka,  ale nie nudziłyśmy się nawet na chwilę i nie było czasu zjeść obiadu.
u góry i na dole fragment palmiarni

koziołki już się chowają

instalacja pod nazwą "Zielona Symfonia"

widok z wieży widokowej na wzgórzu zwanym górą Zamkową
Stare Miasto


haftowane pantofelki , w których  jakaś elegantka przemyka po salach muzeum Sztuk Użytkowych (zamek Przemysła), po opuszczeniu go przez ludzi

haftowana ikona, a poniżej kawałek ornatu widziany przez lupę (Muzem SztukUżytkowych j.w.)





     Daleko mi do niegdysiejszych mistrzyń hafciarskich , ale i ja wzięłam się za haftowanie. 

Kupiłam sobie wzory na Etsy ; trzy zimowe i jeden taki, do którego treści  mam pewien sentyment.  Zimowe już odłożyłam na bok i mam nadzieję, że uda mi się wyhaftować je na przyszłe święta. Ten , który wzięłam do roboty, ma białe koty.

Jechałam niegdyś w bardzo upalne, sierpniowe popołudnie. Temperatura asfaltu przekraczała 50 stopni. Na drogę wylazło mi maleńkie stworzenie i   zatrzymałam się tylko  po to, aby usunąć go z drogi, żeby na niego nie najechać. Gdy się rozejrzałam , w pobliżu nie było takiego miejsca, gdzie mogłaby być jego rodzina.  Zabrałam to brudne, śmierdzące , prawie ślepe stworzonko. Zaczął się rajd rodziny za kocim mleczkiem, buteleczką do karmienia i weterynarzem od takich maleństw. Siostrzenica w Warszawie kupowała specjalne mleko, a ja je odbierałam od kierownika pociągu w Kutnie.

Loluś,  niestety nie bez problemów zdrowotnych, wyrósł na pięknego , bielusieńkiego kota. Z powodu braku barwnika był częściowo głuchy. Nie ma go już dawno z nami, ale w naszych sercach pozostał.

Wzór , który haftuję to  wróżka z białymi kotami . Rozpoczęłam ją już dosyć dawno, ale zagapiłam się, bo wzór  na złożeniach się powtarza, a ja gamoń zamiast pomyśleć, to haftowałam jak popadło. No i musiałam zacząć od nowa. Chwalić się jeszcze nie ma czym, więc tylko maleńka  zajawka.

 


W moim domu haftowanie teraz , to nie jest taka prosta sprawa. Jak mi spada poziom cukru w sercu😅, to lecę na górę po słodziaka, czyli dwuletniego wnuczka.

Młody jest bystry i ma sprytne rączki, więc żeby nie zrobił sobie krzywdy i nie poplątał mojej pracy, muszę dobrze zabezpieczyć cały hafciarski majdan. Rozkładanie z powrotem tych klamotów zajmuje jednak trochę czasu.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

  Ponieważ święta tuż, tuż, więc życzę Wam  zdrowych, spokojnych Świąt, a w Nowym Roku aby spotkało Was wszystko co dobre i  szczęśliwe!

                                          Jola

niedziela, 3 listopada 2024

Hortiterapia



    
Mgliste poranki i coraz dłuższe wieczory nastrajają do wspominania i planowania. 

Najgorzej wspominam choroby; nigdy nie byłam chora tyle razy w roku , co ostatnio. Dzieje się tak chyba za sprawa mojego pięknego wnuczka. Chodzi do żłobka i co i rusz przywleka ze sobą jakiegoś patogena, którego nazwy do tej pory nie słyszałam. . Dziecko choruje 2 dni, babka 2 tygodnie. Na nasze szczęście nie są to jakieś dramatyczne przeżycia, raczej  dyskomfort.

Pojeździłam sobie też po kraju i nie tylko. W lipcu byłam z wycieczką na Warmii i Mazurach, na początku października z wycieczką w Wilnie. I na tym Wilnie muszę się chwilę zatrzymać.( Spanie  w Augustowie, a stamtąd  jednodniowa wycieczka zorganizowana przez biuro turystyczne, na Litwę.)

Mówi się, że Litwini za nami nie przepadają. Pod koniec XIX wieku spis ludności wykazał, że w Wilnie Litwini stanowili zaledwie 2% ludności, a Polacy 30% (za  "poznajhistorię.org" ). Pani przewodniczka opowiadała, że Polacy stanowili raczej ok. 50 % ludności. W 1918 r. powstała niepodległa Litwa, ale samo Wilno przechodziło  bardzo burzliwą historię. Rząd polski starał się o odbicie Wilna i ustalenie jego granic w obrębie Polski,w związku z czym,  miasto kilka razy przechodziło z rąk do rąk.

    Obecnie Litwini bardzo boją się repolonizacji i stąd  niechęć do Polaków. I tu  taka moja dygresja. Pani przewodniczka nie ukrywała swoich katolicki, konserwatywnych wartości. Miałam wrażenie, że nie jestem na wycieczce, tylko na pielgrzymce. Oprócz osady Karaimskiej oraz  zamku w Trokach, (w którym był remont i nie było za dużo zwiedzania),  w Wilnie biegaliśmy po kościołach, w których są dobrze widoczne ślady polskości.

 

cmentarz na Rossie

Cmentarz na Rossie jest jedną z czterech polskich nekropolii położonych poza granicami naszego kraju. Jest trochę zaniedbany, bo Litwini nie mają potrzeby o niego dbać, a większość polskich rodzin, którzy mieli tutaj przodków, albo wymarła, albo wyemigrowała.




brama z obrazem matki Boskiej Ostrobramskiej

Na tym obrazie matka Boska jest bez dzieciątka. Mówi się też, że jest to Matka Boska Brzemienna. Tłumy były takie, że z bliska nie szło zrobić zdjęcia.


zamek w Trokach 

 



bazylika archikatedralna

W  tej bazylice brał ślub książę Zygmunt August z Barbarą Radziwiłłówną. Bazylika stanowi miejsce pochówku wielkich książąt litewskich.

    Ja wiem, że w czasie jednego dnia trudno zwiedzić całe miasto, nie jestem też przeciwniczką zwiedzania architektury kościelnej. Ale po tej wycieczce więcej mogę powiedzieć o tym, gdzie był i co robił podczas swej pielgrzymki po Litwie Jan Paweł II, niż o samym mieście. Jakoś tak o współczesnym mieście wiem niewiele. Tylko tyle, co widziałam.

Miasto jest zielone i czyściutkie. Jest piękne i ...wieczorem pustawe. Wilno  jest na 3 miejscu na świecie i na 1 miejscu w Europie , wśród najbardziej zielonych metropolii.  I  tu wracam do tytułowej hortiterapii. Do pewnego dnia nie miałam pojęcia, że istnieje takie słowo. Czasami lubię poznać coś nowego i dlatego wzięłam udział w szkoleniu i warsztatach, zorganizowanych przez Marszałka Województwa Łódzkiego na powyższy temat.

    Hortiterapia to nic innego, jak wykorzystanie ogrodnictwa, a ściślej natury do polepszenia stanu człowieka w aspekcie fizycznym, psychicznym , społecznym czy poznawczym. Niektórzy mówią w skrócie - leczenie ogrodami. Nasze swojskie grzybobranie, to też element hortiterapii.

Dla właścicielki przydomowego ogródka i mieszkanki wsi,   taka terapia to nic specjalnie nowego, tyle tylko, że do tej pory nie nazwana. Zaciekawiły mnie za to  zapachowe tabliczki florenckie. Taka tabliczka to  woskowa zawieszka wykonana w całości z naturalnych składników - wosk pszczeli czy sojowy, suszone zioła, naturalne olejki zapachowe.  Pachnie pięknie, prezentuje się pięknie. Wstyd przyznać, ale jak wychodzę na dłużej z mieszkania, to żeby zapach się niepotrzebnie nie ulatniał, to zawijam w papier pergaminowy i spinam klamerką do bielizny. W mojej -  zatopione są płatki róży damasceńskiej, chabry, płatki nagietka, laseczka cynamonu , inne niezidentyfikowane przeze mnie rośliny i polane kilkoma kroplami olejków eterycznych.

Historia tabliczek florenckich sięga XIII wieku. To wtedy we Florencji nastąpiła moda na pachnące zawieszki. Mieszkańcy domów wieszali je w pomieszczeniach i szafach, aby przyjemny aromat roznosił się po całym mieszkaniu.





- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

I oby Wam zawsze wszędzie pachniało! Moc serdeczności .Jola

                                                                                              

sobota, 14 września 2024

Letnie klimaty


 Już myślałam, ze w tym roku nie będzie mi dane usiąść spokojnie.  Ciągle się coś dzieje.  Sama nie wiem, od czego zacząć.

Na początek pochwale się spotkaniem z Celą z bloga Bibeloteka.  Spotkałyśmy się w skansenie w Maurzycach 15 sierpnia br.  Skansen w Maurzycach to , cytuję za stroną Muzeum w Łowiczu - "łowicki Park Etnograficzny (...) gromadzi zabytki architektury z terenu  dawnego obszaru Księstwa Łowickiego(...). Położony jest w odległości 7m km od Łowicz, przy trasie Warszawa-Poznań. (...)Obecnie znajduje się tu ponad 80 obiektów , datowanych  w większości na II połowę XIX i I poł. XX w."

 

    W skansenie co jakiś czas odbywają się różne imprezy nawiązujące do dawnych  ( i obecnych) tradycji.Tak było też 15 sierpnia .Cela to bardzo ciepła i kontaktowa osoba. Rozmawiałyśmy, jakbyśmy się znały od zawsze. Cela m.in. podróżuje po znanych i  mniej znanych zakątkach naszego regionu i relacjonuje o nich  na blogu. Nasze spotkanie oczywiście też zrelacjonowała. Pamiętajcie - Bibeloteka!!!

 Ja jestem zakochana w regionie łowickim, pewnie też za sprawą miejsca, w którym mieszkam. Od granicy byłego Księstwa Łowickiego dzieli mnie kilkanaście kilometrów.  Księżacy niegdyś to było dosyć hermetyczne środowisko i niechętnie patrzyli, jak wchodził ktoś do ich rodziny spoza własnego grona. Pamiętam jak ciężko było mojemu wujowi (rocznik 1935) zaakceptować tamtą kulturę i  zwyczaje.

    Kolejnym ciekawym wydarzeniem w naszym regionie, było kutnowskie Święto Róży, które odbyło się w dn. 6-8 wrzesień..  Impreza plenerowa jakich wiele, ale jest jedno wielkie ale... tym "ale" są  niepowtarzalne aranżacje florystyczne,  najlepszych florystów z całej Polski. Dla tych instalacji warto przyjechać do Kutna , żeby  obejrzeć ten festiwal pomysłów i kreatywności. Kutno to jedno z ładniejszych polskich miast, mimo,że jest głównie znane i obśmiane za  słynne wybetonowanie placu w centrum. W mieście są posadzone tysiące róż,które nadają niezwykłego uroku i klimatu. Nie będę Was nękała zdjęciami, bo trudno wybrać , które zamieścić.  Było  też zaaranżowanych mnóstwo kącików , w których można było się sfotografować w powodzi kwiatów. Jak się jest mało fotogenicznym, to kwiaty nadrobią braki w urodzie :)))   .

   

 

   Na koniec zostawiłam najważniejsze wydarzenie , jakie spotkało mnie w tym roku.  2 września  u młodszego syna, zostałam babką prześlicznego dzieciątka. Wnuczek zwlekał tydzień z pojawieniem się na tym świecie, doprowadzając babkę niemalże do  (cokolwiek to znaczy), do apopleksji z niecierpliwości.  Tak, że ten ...mam dwóch wnuczków i cały telefon zawalony ich zdjęciami.

 

      Żeby w chłodne i ponure miesiące  jakie wkrótce  nadejdą, ożywić  trochę wnętrze swojego domu, zrobiłam sobie  wieniec i bukiet  z suszonych kwiatów.  Trochę suszków miałam własnych, trochę dokupiłam i wyszły mi takie kurzołapki. Wiem, że wieniec jest bardzo pstrokaty, ale jest nieduży i jakoś specjalnie w oczy nie razi.







Zostało mi kilka gałązek miechunki, więc z braku lepszego pomysłu, rzuciłam ją na sansewierę.W rzeczywistości to lepiej wygląda niż na zdjęciu.

U mnie za oknem buro, pochmurno, czasem pada,  mży, zimno.  Jesień i długie wieczory tuż, tuż. Znak, że trzeba powyciągać robótki z  zakamarków.

Przesyłam serdeczności dla wszystkich odwiedzających i komentujących. 

                                                                                                                       Jola










niedziela, 21 kwietnia 2024

Wiosenne klimaty


Palma


   Dzisiaj nie będzie nic o haftach. Tęsknię za igłą, mam kupiony wzór , ale chwilowo nie mam czasu. Nie znaczy to, że nic nie robiłam, więc przeciwnie.

W ramach koła gospodyń , żeby tradycji stało się zadość, dziewczyny postanowiły, że zrobimy na niedzielę palmową,  palmę.

Podeszłam do tego dość sceptycznie, ale praca mnie tak wciągnęła, że z przyjemnością spędziłam nad palmą trzy długie wieczory. I zakochałam się w bibule zwanej krepiną. To taki wdzięczny i dość trwały materiał do wykonania kwiatów. Tak mi się podobają te kwiaty , że na  przyszły rok   udekoruję chyba nimi  każdy kącik 😄  swojego domu.

                                             

Nie mam zdjęć  ""solo" samej palmy, bo trzeba było szybko pracować i nie było czasu na robienie fotek.

 

 
no, a potem...
...potem się bardzo rozchorowałam.  W międzyczasie jeszcze musiałam pracować zawodowo , jako tako  ogarnąć dom i  przyszykować się do  wyjazdu. Bo świąt nie spędzałam w domu, tylko na cztery dni wyjechałam do Mediolanu z rodziną. 
To prawie u nas tradycja, że święta wielkanocne spędzamy turystycznie i jest to ten rodzaj świętowania, który podoba mi się najbardziej.
Bo czyż nie jest pięknie,  jeżeli nie stoi się przy garach, a jest się tak na spokojnie z bliskimi???
   Dlaczego Mediolan? bo akurat były we względnej cenie  bilety lotnicze i wylot z Łodzi.
      Mediolan
    Plac Duomo jest centralnym punktem miasta, przy którym stoi katedra Narodzin Św. Marii.  Przyznam, że tyle ludzi na raz, to widziałam ostatnio kilka lat temu na koncercie  Iron Maden, na stadionie w Warszawie. Katedra jest jednym z największych kościołów na świecie. 
Setki ludzi w kolejkach do kas ( my wszystkie bilety mieliśmy kupione przez internet),  do wejścia do katedry, do muzeów, do toalet. Najdłużej w kolejce czekało się 15- 20 minut, ale czas się nie dłużył, bo wokół było tyle atrakcji, że pozostało tylko patrzeć i chłonąć. I fotografować.
Mieliśmy też dużo szczęścia, ponieważ w pierwszy wtorek miesiąca zamek Sforzów i muzea na zamku, można obejrzeć bezpłatnie.
zamek Sforzów
 
katedra
marmurowa posadzka w katedrze ; ja tak precyzyjnie nie wycięłabym ozdób nawet  z filcu 

dworzec kolejowy w Mediolanie


opera i muzeum La Scala



   W Mediolanie komunikacja miejska jest świetnie rozwinięta. Na metro czeka się kilka minut i nie jest przepełnione. Jedzenie, kawa i lody najlepsze w bocznych uliczkach , trochę oddalonych od centrum.
Włosi szczycą się starymi tramwajami, które po zmodernizowaniu nadal kursują po mieście.
Nie będę Was zanudzała dalszymi opisami, bo internet jest pełen zdjęć, polecajek i opisów. O samej katedrze jeszcze coś napiszę.
 
Wybory
   Po powrocie praca, ogródek i wybory. Z komisji wyborczej wróciłam po godz. 4 nad ranem, zmęczona, spocona , brudna... i do pracy... I wtedy mój organizm zaczął się buntować.  Już jest dobrze i jestem chyba jedną z niewielu osób, które cieszą się z zimna.
 Odpuściłam sobie nawet najdrobniejsze przygotowania do urodzin, które akurat wypadają dzisiaj.

Ogródek
    ...i nic nie robię w ogródku, bo pogoda nie pozwala. 
   Przepiękna magnolia  błyskawicznie przekwitła, że nawet nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Jeżeli tylko kwiaty nie zmarzną, robię jej zdjęcia  systematycznie od 15 lat. Zimno powoduje, że dłuższy jest okres wegetacji i za to  mogę się nacieszyć pięknymi tulipanami.
Iwonka z bloga "Pani ogrodowa" zamieściła swego czasu zdjęcie tulipana pełnego, który chwilę przed rozłożeniem płatków wyglądał groźnie, jakby szczerzył kły. Mój nie wygląda tak spektakularnie.
 


Dziękuję Wam za zaglądanie i życzę dużo wiosennego ciepła. 
Jola

środa, 28 lutego 2024

Lis w sweterku







     Okazuje się, że miałam rację gdy na potrzeby poprzedniego postu, sfotografowałam lisa w śniegu. Druga taka okazja już się w tym półroczu chyba nie powtórzy. Obficie kwitną przebiśniegi i krokusy, a hiacynty i żonkile stoją już w blokach startowych.

Wybierając wzór lisa, kierowałam się sentymentem. Niedaleko mojego domu jest rozległy , prawie pozbawiony wody, staw. Swego czasu w brzegach stawu, pod korzeniami drzew, lisy miały swoje nory. Lubiliśmy z góry, z balkonu patrzeć na rudzielce, jak skradają się węsząc za ofiarą. Błyskawiczny skok, rudy pióropusz przez moment w górze i już lis biegnie triumfalnie ze swoją ofiarą w pyszczku. Myszy w naszych budynkach gospodarczych były rzadkością, a i krety jakoś specjalnie nie dawały się we znaki.

Ale kiedyś przyszli myśliwi i...i po lisach nie ma śladu. Za to jesień 2023 rok obfitowała w niezliczoną ilość myszy. Były wszędzie; właziły do domu na pierwsze piętro po murze,  przez otwarty balkon i chowały się po kątach. Na parterze nie było takiego problemu, bo okna na ogół były najczęściej tylko uchylane od góry. Walczyliśmy z myszami dzielnie, najpierw przy pomocy żywołapek. Wkrótce okazało się , że jest to sposób skazany na niepowodzenie. Wypuszczone na wolność szybko wracały, a inne  grzecznie korzystały z jedzenia i wyłaziły z pułapki.Trzeba było sięgnąć po bardziej drastyczne metody. 

Tak, tak...mamy koty. Trzy.  To jedyne istoty w domu, którym myszy nie przeszkadzały.

Do tego czasu gdyby mi ktoś powiedział, że lisy mają taki wpływ na populację  gryzoni, to bym nie uwierzyła.

Przyzwyczailiśmy się do rudzielców i lubiliśmy podglądać ich zachowanie.

    Kupując haft pomyślałam, że wkomponuję go w poduszkę, bo już mam dosyć ozdabiania ścian. Teraz już nie jestem tego taka pewna. Gotowa praca ma niezliczoną ilość backstitchy i innych ozdóbek, typu francuskie supełki. Więcej czasu zajęło mi haftowanie haftu, niż samo stawianie krzyżyków.

Gdyby podusia leżała jedynie i zdobiła, to nie byłoby się czym przejmować. Niestety mamy koty, które   potrafią zagłębić łapki w coś, co  przyprawia mnie o zawał.  Ponadto są jeszcze dwie sprytne rączki Julusia, który nigdy nie wiadomo czym się zainteresuje. Delikatne ściegi backstitchy mogą nie wytrzymać nadmiernej eksploracji .

 Wzór kupiłam od  MiKaStitchDesign, na podstawie rysunki Julii Seliny, który opracowała Ekaterina Gafenko. Len Belfast 32, krzyżyki, półkrzyżyki, backstitche, francuskie węzełki, 24 kolory plus 2 blendy. Jak już pisałam wcześniej, nie miałam w swoich zasobach wszystkich kolorów mulin, więc kilka z nich dopasowałam sama. Myślę, że nie wpłynęło to w ogóle na wygląd i estetykę gotowej pracy. Niepotrzebnie tylko wyszywałam wokół postaci te płatki śniegu,bo powinnam była zastosować len w kropki. Mam taki materiał i oszczędziłabym sobie sporo stresu i czasu. Dziubdzianie samotnych  krzyżyków jest nudne, niewdzięczne i wkurzające.

   Okres haftowania przypadł na gorące wydarzenia w sejmie, na strajki rolników, więc jak nigdy jestem, ho, ho, na bieżąco w polityce.



Zdjęcie u góry wykonane w domu przy oknie, na dole na dworze po godz. 15.






Powłoczka na poduszkę, to moje dawne próby  z patchworkiem; ale chyba fanką patchworku nie zostanę


Pomocnicy




- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

P.S. Ze znanych mi blogów tego lisa wyhaftowała już Ania z bloga "W związku z nitką" i Magda z bloga "Mniej słów". Jeśli kogoś pominęłam , to dajcie znać.

Dziękuję za Wasze ciepłe słowa w komentarzach. 

                         Serdeczności                  Jola