Obserwatorzy

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Koniec haftu, koniec roku...

  

        Nareszcie skończyłam swojego gnomka.  Przyznam, przysporzył mi niemało kłopotów.  Decyzją Blogowej Rady pozostawiłam mu  wyhaftowane przez pomyłkę,  niebieskie oczęta. Wykończenie obrazka backstitchami wydawało się  tylko kwestią chwili, tym bardziej, że wiele z konturów zrobione było zaraz po wyhaftowaniu odpowiedniego fragmentu. 

    "Wydawało" się, to odpowiednio użyte słowo. Na wydrukowanym schemacie trudno było odróżnić odpowiednie kolory backstitchy.  Trzeba było sięgnąć do wyobraźni i w razie dylematu samemu dobrać kolor nitki. Tu jakoś w miarę gładko poszło.

    Ale   niebieskie oczy zburzyły calutką koncepcję schematu  !!   Kolor oczu zatwierdzony   przez dostojną  Blogową Radę, więc pruła nie będę.  Na oryginalnym obrazku  J.B. Monge, u  Kluriszona  w ogóle nie widać źrenic. A mój ma. A co!?!    W dodatku niebieściuchne...

                          



    Pokombinowałam po swojemu i efekt wyszedł taki, jaki wyszedł. Do pierwowzoru mu  trochę daleko, ale wygląda, że to nasz swojski, słowiański gnomek z irlandzką koniczyną.  Przeflancowany na wyspę znad Wisły, pewnie...imigrant. Zresztą nie ważna narodowość, ważne, aby piwo było smaczne.

 

 



Zdjęcia zrobione przy sztucznym świetle trochę przekłamują rzeczywiste kolory. Nie widać np. nici metalizowanych na obwódkach guzików i na klamrze przy kapeluszu.



     Dwa ostatnie zdjęcia  zrobione  na zewnątrz przy ponurej i burej pogodzie. W dodatku za nic nie mogę przekręcić obrazka. Blogger wie lepiej jak powinno być!

Jak już się nauczę odwracać, to poprawię.

    Dane techniczne : len Belfast 32 ct, kolor piaskowy, mulina DMC  32  kolory podstawowe, plus 6 kolorów łączonych, plus  2  kolory nici metalizowanych, krzyżyki i półkrzyżyki.  Haft  na podst. ilustracji francuskiego pisarza i  ilustratora fantasy  J.B.Monge ,  pt. Le Cluricaune.

    Pochwalę się tylko, że już lecą do mnie  zamówione wzory, więc w nadchodzącym roku będę miała co robić. Powinnam już je  mieć dawno, ale faktura na opłacenie schematów wpadła do spamu, a ja czekałam i czekałam.

Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie sfotografować śpiącej  kołami do góry Kazi:

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                              Z okazji nadchodzącego 2021 roku życzę wszystkim tu zaglądającym  przede wszystkim dużo, dużo zdrowia, okazji do uśmiechu i radości i  weny twórczej. 

                                                                                                Jola



niedziela, 6 grudnia 2020

Decyzja Blogowej Rady





     W ostatnim poście opisałam dylemat,  jaki miałam w związku z wyhaftowaniem innym kolorem, niż w projekcie,  oczu gnomka.  Wasze komentarze na ten temat były jednoznaczne- zostawić tak , jak jest.

W związku z decyzją   Rady Blogowej, mój gnomek jest niebieskooki!!!



    Dziękuję za Wasze posty pełne troski, ciepła, humoru, dowcipnych porównań.    To jest ta siła napędowa, że chce się prowadzić bloga.

   Wspominałam ostatnio, że zabrałam się za malowanie. Nie, nie...nie obrazów.

    Stał u mnie w domu stół , solidnie wykonany, duży, tylko w kolorze takim  jakimś rudo bordowym. Kolor wyjątkowo wkurzający. Nawet przeleciałam się po sklepach  zobaczyć,  czy nie da się kupić czegoś w moim guście. Ale jak już mi się coś podobało, to cena z kosmosu. Miałam z malowaniem mebli już malutkie doświadczenie, bo przemalowałam stolik w kuchni i parę drobiazgów.   Kuchenny stolik miał być tylko na chwilkę, a jest już drugi rok , służy i zanosi się na to, że jeszcze postoi, bo pasuje rozmiar.

Korzystając z pomocy nieocenionego wujka Gugiela, zabrałam się za robotę. Przemalowanie wyjdzie, to bardzo dobrze, nie wyjdzie , to i tak gorzej nie będzie. Nielekka to  praca, bo po całym dniu szlifowania bardzo bolały mnie nadgarstki.




Aż doszłam do najciekawszego i najradośniejszego etapu, czyli malowania.

I tu zaczęły się schody....bo chciałam uzyskać efekt przecierki, a zamiast tego uzyskałam efekt plam ,  niedoróbek i  wrażenie ogólnego  niechlujstwa. Bleee...   Ekh... to wszystko było efektem mojego małego doświadczenia i niecierpliwości. Zabrałam się za przecieranie , kiedy zewnętrzna warstwa była jeszcze zbyt mokra. Błędem było też  robienie przecierki  radośnie, w każdym możliwym kierunku.

Trzeba było poprawić.  Ostateczny efekt mojego malowania może powinien być lepszy, ale najważniejsze , ze zniknął mi z oczu brzydki mebel. Przy okazji przemalowałam podłogę, bo po  remoncie wyglądała kiepsko, a już w tym roku było za późno na wymianę.






    Na zdjęciu powyżej ostateczna wersja. Malowałam farbami kredowo kazeinowymi, a potem utrwaliłam lakierem.   Takie farby maja tę zaletę, że nie śmierdzą i szybko schną. Producent zapewnia, że są to środki o bardzo  wysokiej odporności na ścieranie. W dotyku powierzchnia malowana  jest matowa i trochę szorstka.

   Do przemalowania pozostały mi jeszcze krzesła, ale po remoncie muszę odpocząć psychicznie.

Jeszcze raz dziękuję za Wasze ciepłe komentarze.

Jola

niedziela, 22 listopada 2020

Nie samym haftem




   



  Jesień to okres, w którym wieczory robią się coraz dłuższe i z przyjemnością siedzi się w ciepełku. Po okresie grzebania w ogródku, chłodny wiatr przywiał mnie do  domku .

     W hafcie z gnomkiem pojawił mi się pewien problem i zastanawiam się , poprawić czy nie? Otóż we wzorze,  oczy gnomka powinny być wyhaftowane muliną nr   729 .   Nie wiem jak to się stało, że złapałam za mulinę  nr 792,  a   to są zupełnie inne kolory!   Już zrobiłam część backstitchy i żal mi  pruć. Niebieskie oczy dają też pewien efekt przyzwoitości dla postaci. A gnomek w oryginale ma wyraźnie pijacką facjatę i nie jest to żaden przyzwoity koleś tylko zwykła moczymorda!!

 



   Nie samym haftem człowiek żyje to i ja się odrywam od igiełki. Na cmentarz zrobiłam wiązanki w takim stylu jak na zdjęciach niżej. Ponieważ preferuję styl eko, więc ile się da,  staram się robić z naturalnych  materiałów.  Tutaj suszki i liście spryskałam złotym sprayem, a całość jest na gąbce florystycznej, przyklejonej do deski. Szczególnie dumna jestem z liści. Zbieram je kiedy już leżą, ale nie są jeszcze suche i pozwijane. Prasuję  żelazkiem przez szmatkę, żeby  wysuszyć, następnie  przyklejam  do patyczków od szaszłyków klejem na gorąco. Nie ukrywam, że inspirację czerpię z kanału  na You Tube   Dekorady  Klaudii Jachny.


    Ostatnio mam bzika na punkcie malowania mebli. Ale o tym w następnym poście.

Dziękuję za zaglądanie i pozostawiony ślad.

Jola

środa, 16 września 2020

Dręczenie gnomka



         Przez dłuższy czas nie miałam w rękach igiełki. Po prostu szkoda mi było lata na siedzenie z hafcikiem. Wieczory robią się coraz dłuższe i nadszedł czas, żeby jednak coś tam pokrzyżykować.  Tym bardziej, że żal mi mojego gnomka, bo kufel przygotowany aby się napić, a chłopak...ust jeszcze nie ma. Nie jestem do końca zachwycona swoim wyborem , ale  miałam wszystko pod ręką do wyszywania akurat tego wzoru, więc go zaczęłam.  Podoba mi się perfekcyjnie dopracowany przez projektanta kufelek i podarty kapeć. Bardzo urzekło mnie  to w tym projekcie. Nie mogłam się doczekać, aż dojdę do momentu, w którym na moim tamborku ukażą się nogi.  Popatrzcie sami- kufel aż się błyszczy, a przetarty pantofel kłuje w oczy swoją dziurą.
     A nawiasem mówiąc, tak się zastanawiam, czy poprawność językowa nie powinna rzucić mnie w otchłań internetu , żeby dojrzeć czy to projektant czy projektantka? Bo na  niektórych portalach internetowych z uporem maniaka lansuje się , jakkolwiek by to śmiesznie nie brzmiało, obowiązkowo żeńskie formy językowe. Już nie wystarczy  "pani inżynier", musi być  "inżynierka".
Ekh, życie...

 



    Przy okazji ponownie pochwalę się jaka mam ogromną płachtę wydrukowanego schematu. Ma to swoje wady i zalety ; trudno ogarnąć wokół siebie tyle papierów, ale łatwo można dojrzeć, jaki symbol jest narysowany.





    Czytałam w Waszych postach, że nie jest łatwo ogarnąć nowego blogera.    Teraz boleśnie się sama o tym przekonuję. 

Dziękuję za Wasze odwiedziny, a zostawiony ślad  zmotywuje mnie do działania.

                                                                              Jola              

czwartek, 2 lipca 2020

Hop, kufelek...

Dawno mnie tu nie było....
       Żeby nie przynudzac, bo pora taka , że lepiej popatrzeć na bujną przyrodę niż czytać cudze posty, to ja dzisiaj krótko.
       Mimo brako czasu jakieś postępy w hafcie są.  Mozolnie mi to idzie, bo ciepla pogoda nie sprzyja siedzeniu z igiełką w ręce.  Chwasty w ogrodku same się nie wyrwią, a kwiaty nie posadzą. Gdybym w tym tempie co haftuję ,zarabiała na życie,  to od dawna musiałabym być  podopieczną opieki społecznej.
Ale co tam, ważne,  że kufelek wyrychtowany i napełniony.



Dziękuję ,że zaglądacie i komentujecie.
To mnie dopinguje do pracy.
                         Jola

niedziela, 3 maja 2020

Mania wielkości

   To nieco przewrotny tytuł, ale nie bójcie się, nie opanowała mnie mania wielkości.
    Ponieważ miałam chwilowo dosyć słodkich  i grzecznych obrazków, więc postanowiłam wyhaftować coś dla odmiany. 
    Rozpoczęłam nowy haft z serii Nimue pt. Le Cluricaune , na podst. ilustracji J. B. Monge.  W swobodnej wymowie Klurikon, Kluriszon to chochlik irlandzki, znany z zamiłowania do picia alkoholu, mający tendencję do nawiedzania browarów, pubów itp. Jest czymś w rodzaju krasnoludka, który w legendach często jest przedstawiany pod postacią szewca, strzegącego ukrytych skarbów.
Mieszkam w budynku wybudowanym przed wojną, więc byli właściciele może te skarby jednak  gdzieś ulokowali... kto wie, kto wie...
    Szczerze mówiąc, wolałabym jakiegoś polskiego chochlika , diabełka ...ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.
   Ponieważ Kluriszonka  mam  w  pdf, więc poprosiłam syna , żeby mi wydrukował w wersji papierowej, tylko w takich ciut większych rozmiarach.
Syn, chłop techniczny wziął sobie prośbę do serca i ściśle spełnił.
Jeśli schemat ma być duży , to będzie ,  a co. Dobrze, że ploter miał pewnie ograniczone możliwości,  bo by mi chodnik wydrukował...
   Nie wydrukował na zwykłej drukarce, tylko na ploterze. Dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że ploter pełni też funkcję drukarki, tylko może drukować duże i długie arkusze i przydatny jest m.in. w biurach projektowych.
    Techniczna głowa wymyśliła, że tam gdzie jest dużo szczegółów (kontury), to wydrukuje mi w ciut większym rozmiarze niż reszta. Skutkuje to tym, że jednego arkusza nie da się skleić z resztą, bo nie pasuje rozmiar. Trzeba po prostu bardzo uważać, żeby wiedzieć, gdzie  skończyła się właśnie ta  strona, a gdzie zaczyna się druga.
    Podchody pod przygotowanie tego haftu zajęły mi szmat czasu, bo jak zobaczyłam ten ogrom papieru, to myślałam, że haft będzie duży, co mnie z lekka przerażało. I nie przekonywał mnie opis, że skończony obrazek to zaledwie 20x24 cm. Ale jak to ? taki rulon ze schematem, a obrazek taki mały? Chyba coś nie tak. 
    Okazało się, że jednak jestem kobietą małej wiary.
Płótno przycinałam z duszą na ramieniu, żeby nie okazało się, że poświęcę ileś tam czasu, a głowa jegomościa wyjdzie z ramy...No, bo jeśli nogi czy beczka się nie zmieszczą, to trudno. Bez tego da się żyć, ale bez głowy???
A lubię zaczynać hafcik gdzieś tak ze środka, potem lecieć do góry, a potem to już nie mam planu. Linijek na płótnie nie zaznaczam, bo mi się nie chce. Dlatego lubię kolorowe obrazki, bo łatwiej  się dopatrzeć, co dalej.
Wybrałam len Belfast 32 ct,( czyli 126nitek/10cm) nici DMC.
Tak powinien wyglądać po wyhaftowaniu.
A tutaj moje schematy do haftu:


Ten wyhaftowany kawałek, to  fragment zakreślony na papierze.

 Do opublikowania został mi mój ukończony kot Kaligraf, ale chciałam go pokazać już oprawionego . Niestety k.-wirus niecnie przeszkodził mi w planach i chyba obrazek zaprezentuję  w najbliższym czasie w takim stanie , jaki jest.


Dziękuję, że do mnie zaglądacie i za wszystkie Wasze cieplutkie słowa.
Jola





poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Kolorowe jajka




     Dzisiaj króciutki post o ozdobach wielkanocnych. W poprzednim wpisie chwaliłam się , że przed świętami przygotowuję wydmuszki, które potem ozdabiam i któraś z Was poprosiła mnie o opis, co dalej  z nimi robię.
W jajku robię dwie malutki dziurki na na obu szczytach, patyczkiem od szaszłyka mieszam zawartość, którą potem wydmuchuję. Zaschnięte białko wewnątrz  powoduje, że skorupki nie sa takie kruche.
Tak przygotowane wydmuszki wkładam do farbek i po wyschnięciu,  ostrym nożykiem,  tzw. nożykiem do tapet lub skalpelem , wyskrobuję wzorki.
W tym roku nie bardzo mam co pokazać ... no, bo...
      Pod koniec marca trafiłam do szpitala ( nie, nie na k.-wirusa, tylko na laparoskopię). Po tygodniu trzeba było zdjąć szwy i uzgodniłam , że bezpieczniej będzie, jeżeli to nie ja będę jechała do poradni, tylko ktoś z poradni przyjedzie do mnie. Przyszła pani pielęgniarka,  szybciutko uporała się z nitkami i zostawiła mi nożyk od skalpela. No!  myślę sobie, takim narzędziem to ja ...  ornamenty takie porobię, że jajko Faberge przy moich wymięknie.
Zabrałam  się do roboty, w międzyczasie zadzwonił telefon, nożyk się ześlizgnął ze stolika i ...żeby nie zdążył upaść, to go... złapałam. Moja zabawa w jednej chwilce się skończyła , a zaczęło się tamowanie krwi.
Dlatego aż mi wstyd pokazać moje "dzieło", bo zrobiłam naprawdę niewiele.
Ale zachęcam Was na przyszły rok do przygotowania wydmuszek. Zabawa dla całej rodziny a  ozdoby ekologiczne .













Dziękuję, za wszystkie Wasze cieplutkie komentarze. 
Jola

niedziela, 22 marca 2020

Ciągle trzynasty...

    Nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to się dzieje, że w kalendarzu zmieniają się daty, a u mnie ...ciągle trzynasty. Pech i różne sprawy odciągające  od robótek mnie nie opuszczają. Na Waszych blogach bywam regularnie, lecz  przejęta swoimi kłopotami,  nie mam już siły pisać.
Dobre jest to, że  należę do tej grupy optymistów, których nadzieja opuszcza ostatnia.
     Wiem, wiem, że to jest blog robótkowy, ale ku przestrodze podam Wam jedną sytuację, która mi się wydarzyła.
Potrzebny był mi nowszy samochód, no taki ,co najwyżej trzy- czteroletni. Znaleźliśmy ogłoszenie, następnie telefon- wszystko pasowało. Sprzedawca zapewniał, że stan samochodu  jest idealny.   Po sprawdzeniu w europejskiej ewidencji pojazdów (CEPIK) , okazało się, że samochód miał tzw. szkodę całkowitą we Francji. Szkodę całkowitą orzeka się w dwóch przypadkach - gdy   koszty naprawy przekraczają wartość pojazdu, albo gdy zniszczenia są na tyle duże, że nie nadaje się auto do naprawy. Po przyjeździe do Polski wrak  okazał się już sprawnie technicznie i ...idealny.  Oczywiście sprzedawca nie jest chętny do oddania zaliczki i zwleka, ale ja się nie dam.
    Piszę po to, żebyście w razie kupna pojazdu nie śpieszyli się, nie oszczędzali na rzeczoznawcach i sprawdzali wszystko dokładnie. I jeszcze wszystko mieli na piśmie.
     To tyle prywaty.
     Robótkowo dzieje się u mnie mało. Ważne , że skończyłam kota Kaligrafa i teraz chłopak czeka na wielkie wejście. Tak dla relaksu wyhaftowałam   mały, przedświąteczny obrazek. Sama nie wiem skąd (wiem, wiem, ambitne toto nie jest) wytrzasnęłam wzór.  Nici to muliny Ariadna, a żeby było łatwiej i szybciej,  użyłam kanwy . Odkąd zaczęłam używać   płótna , to już na kanwę kręcę trochę nosem. Obrazek ma służyć tylko jako miły, świąteczny akcent,  a potem schowam  go na rok ( albo i na dłużej)  do szuflady.




     Na zdjęciu widoczne są dwie wydmuszki . Co roku robię wydmuszki z jajek , które potem malujemy w farbkach do pisanek i ostrym narzędziem robimy wzorki. Najlepszy do tego jest skalpel. Zachęcam Was do takiej zabawy i do tworzenia  pisanek. Potem nie jest ich żal wyrzucić i po szufladach nie walają się kolejne przydasie. Takie ozdoby nawet niedoskonałe ,będą lepsze  dla środowiska , niż plastikowe czy styropianowe.
Przepis na wydmuszkę jest prosty- ostrym nożykiem robimy dwie dziurki na  obu końcach umytego jajka. Długim patyczkiem  od szaszłyka mieszamy zawartość w środku.  Wydmuchujemy i...gotowe.


Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie.
Dużo zdrowia, dużych odległości o k-wirusa.
                                                                        Jola

sobota, 18 stycznia 2020

Stół w kwiatuszki

    Dzisiaj nie będzie o haftach.Mój kot Kaligraf idzie, a raczej wlecze się bardzo powoli, chociaż koniec  widać. Pozostały mi jeszcze backstitche i myślę, że następny post już będzie dźwiękowy, tzn. będą trąbić fanfary na ukończenie.
    Remont kuchni już niemalże ukończony,jeszcze listwy i ...najtrudniejsza rzecz. Czytanie instrukcji obsługi. Od zmywarki wsiąkła instrukcja i mycie naczyń odbywa się na "oko". Instrukcję od piekarnika sylabizuję na okrągło. Gdy już mi się wydaje, że posiadłam tę głębię wiedzy, to nagle się okazuje, że chyba jednak nie do końca. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, w których żeby coś uruchomić, to wystarczyło tylko pstryknąć. Kto , kiedy  czytał instrukcje?!?!

    Ponieważ kuchnia jest  mała i remont jej wcale nie poszerzył, problemem okazał się stół. Jest potrzebny, a nawet niezbędny a tu ni ma kąta, żeby go wetknąć, bo zachciało mi się zrobić zamiast okna, drzwi balkonowe. Tymczasowo wjechał stary stolik kuchenny, na zasadzie testów, jaki ma być ten nowy. Stolik odrapany, pasujący do nowego wyposażenia jak pięść do nosa.
     Postanowiłam coś zrobić z tym faktem odrapania i pomalować go na nowo, a przy okazji wypróbować technikę decoupage.
Z mapą w ręku, czyli z jakiegoś poradnika internetowego spis, co mi będzie potrzebne , pofrunęłam do sklepu budowlanego. Farby, lakier, klej , to nie był problem. Pędzle. Nie wiedziałam jakie, więc kupiłam kilka, jeden większy od drugiego i sztywne jak  kołki w płocie. Malowanie tła rolką z  gąbeczką szło fajnie i szybko, ale naklejanie obrazków okazało się sztuką godną Leonarda.
Pierwotnie blat miał być tylko cieniowany, ale doszłam do wniosku, że trzeba go jeszcze ozdobić, to nie będą rzucały się w oczy niedoskonałości powierzchni. 
I  zaczęło się!! 
Piękne wzory powycinane z serwetek rozmazywały się , marszczyły i pływały   po powierzchni jak ryby, a raczej śmieci przygnane falą. Masakra! Załamana wycięłam w końcu małe kwiatuszki,wzięłam malutki pędzelek i delikatnie jakoś je przykleiłam.

Z efektu estetycznego jestem średnio zadowolona, chociaż te małe wzorki to był strzał w dziesiątkę. Blat wygląda delikatnie i ozdóbki nie są przytłaczające.
Na pewno to nie koniec mojej przygody z techniką decoupage, chociażby ze względu na ilości  przydasi, jakie kupiłam.


Dziękuję , że do mnie zaglądacie i za wszystkie ciepłe słówka
Jola

niedziela, 5 stycznia 2020

Prezenty od Małgosi

   Przed świętami dostałam od Małgosi z bloga "Sztuka w papilotach" masę niesamowitych prezentów. Gdy je pokazywałam rodzinie, wyrywały się tylko ochy i achy podziwu. Na zakładki  już czekają ręce fanów papierowych książek;
myślę, ze teraz po sfotografowaniu,  spokojnie będą mogły powędrować do stęsknionych właścicieli.
    Małgosine cuda robią jeszcze większe wrażenie, gdy obejrzy je się z bliska. Gdy człowiek się przyjrzy, popatrzy , pomyśli,  dotknie...
Cieniuteńkie linie i kreseczki, z których wyłaniają się obrazy. Ogrom pracy, kreatywności i wyobraźni. I przyznam szczerze, że nie sądziłam , że w tak małych formach można zawrzeć tyle artystycznej treści. Po raz kolejny przekonuję się, że granicą sztuki może być tylko wyobraźnia, której to Małgosi  z całą pewnością nie brakuje.




    Na zdjęciach nie ma jednej z zakładek, bo powędrowała już dawno w dobre ręce.
Muszę też dodać, że oprócz swoich  prac, Małgosia przysłała mi także książkę "Sen winowajcy" G. Strukowskiego i słodkości.

    Małgosiu, bardzo, ale to bardzo serdecznie Ci dziękuję. Zrobiłaś mi ogromną niespodziankę. Jednocześnie bardzo chcę Cię przeprosić, że tak długo nie pokazywałam na blogu prezentów od Ciebie.

     Ale końcówka roku to była dla mnie istna wirówka spraw. I jak to w życiu- choroba , pogrzeb, święta, remont , wesele no i przede wszystkim...praca.

      Chciałabym jeszcze pochwalić się weselem. Państwo młodzi zdecydowali się pobrać po 16 latach zgodnego pożycia. Ślub odbył się w Pałacu
 Ślubów  w W-wie na Placu Zamkowym, a po przyjęciu orszak weselny pomaszerował na balet "Dziadek do Orzechów i Król Myszy do Teatru Wielkiego. Państwo Młodzi zamiast kwiatów życzyli sobie książki, które oddadzą do biblioteki. Do jednej z nich dołączę zakładkę od Małgosi, tylko muszę dopisać nazwę bloga nieścieralnym mazakiem.

    Wszystkim zaglądającym , życzę w Nowym Roku zdrowia, własnego skrawka nieba, pogody ducha, radości z życia i miłości. A także niczym nieograniczonej kreatywności , której owoce będzie można obejrzeć na Waszych blogach.
                                                                              Jola