Po ostatnich upałach nadeszła zmiana aury , zrobiło się chłodno i ciągle pada. Bardzo mnie to cieszy.
Zasiadłam więc do maszyny do szycia, bo gdzie najlepiej się ogrzać, jak nie przy maszynie i żelazku?
Na pierwszy ogień poszły kapciuszki. Ot, takie domowe laczki, które łatwo wrzucić w pralkę i wyprać. Lubię chodzić boso, ale nie przepadam , jak się do stóp ciągle coś przykleja. A w kuchni jest to nieuniknione. Właściwie, nie tyle chodziło mi o laczki, co chciałam nauczyć się lamować. Jednak laczki w czasie upałów były rewelacyjne. Ze względu na cienkie spody nie było w nich gorąco, a ze względu na naturalne tkaniny, chodziło się w nich komfortowo. Jako fanka recyklingu uszyłam je ze starych spodni syna, bluzki w kratkę i resztek jakiegoś materiału. W środku podkleiłam sztywną flizeliną i dałam dwie warstwy ocieplacza. Gdy się widzi, że coś pożytecznego może wyjść ze starego, to łatwiej pozbyć się niechcianych rzeczy z szafy. Uszyłam nawet dwie pary!
tutaj już bez rękawów |
we dwie łatwiej |
Kolejną rzeczą, z którą się zmierzyłam, była sukienka. Dostałam kiedyś, od kogoś coś, co w zamyśle powinno być sukienką. Rzecz była uszyta w Chinach i ktokolwiek tego nie założył , wyglądał jak w worze pokutnym, tyle , że w kwiaty. Po rozpruciu tego "czegoś", okazało się, że nie można w nim było dobrze wyglądać, żeby nie wiem jak zgrabny był model w środku. Rzecz miała rozmiar 2XL - 3XL, ale rękawki przypominały dziecięce rajstopki. Materiał był ładny, więc pomyślałam, że warto spróbować.
Uszyłam wg jakiegoś wykroju z Burdy. Jak na pierwszy raz, jestem zadowolona. Luźna, przewiewna, w sam raz na upały, tylko... upałów ni ma. Co prawda rewelacja toto nie jest, chociażby dlatego, że nie mam wprawy w szyciu, ale chodzić się da. Raczej tylko po domu...
Dziękuję za Wasze zaglądanie, za Wasze komentarze, które są motorem napędowym do prowadzenia bloga.
Jola